Barcelona nie jest chyba najlepszym miejscem na naukę hiszpańskiego. Bez kitu…
Katalończycy na każdym kroku starają się podkreślić swoją odrębność a na ulicy trudno usłyszeć czysty castellano. Nazwy sklepów, napisy, reklamy czy ogłoszenia serwowane są na pierwszym planie po katalońsku. Po hiszpańsku – zawsze małym druczkiem. I z wieeelką łaską. Szczerze mówiąc trochę mnie to nawet śmieszy-pytasz po hiszpańsku, odpowiedź w catala... Takie z nich buraki!
Ale chyba największy ubaw mam tu z katalońskimi wykładowcami...Biedaczki, zmuszone do prowadzenia zajęć w castellano, koniecznie chcą się jakoś odegrać. No to jazda -wszystkie kserówki, programy, zadania, które rozdają są wyłącznie w catala. Że tak niby przez przypadek. Cwaniaczki…
Jednak okazuje się że katloński to nie jedyny problem. Zapomniałam, głupia, że sam hiszpański ma chyba z 5 tysięcy różnych akcentów,dialektów i innych odmian, które czasami na prawdę trudno ogarnąć. Pisałam już o wykładowcy z handlu zagranicznego który strasznie zapodaje z francuska… Ątes, frąces pitu pitu. Zrozumieć można, ale strasznie to męczące… Zwłaszcza jeśli nie trawi się francuskiego (Batoniku wybacz mi!;*)
Innym ciekawym przypadkiem jest wykładowca z sociologii – pan Leonardo. Pan Leonadro, nie mówi po hiszpańsku. Ba! Nie mówi nawet po katalońsku… Leonardo zajeżdża takim portuñolem, czy też sportugalszczonym españolem, że niewiele osób na sali ogarnia kuwetę. Majsz kojzasz, empreeeza, amigusz i otrasz perzonasz. No i to obrigado na końcu. Dzięki portugalskim wtykom w rodzinie słowotok Leonarda nie brzmiał dla mnie aż tak kosmicznie, ale mimo wszystko -nie bardzo skumałam o co mu chodzi… Będzie zabawnie.
Z kolei pana Jorge, nauczyciela z zarządzania, zdecydowanie podejrzewam o jakieś andaluzyjskie korzenie. Mówi po kastylisku, owszem. Ale zdecydowanie cierpi na zespół nadmiernej „cety”: nie dość że sepleni to jeszcze opluwa wszystkich w promieniu metra. Z tyłu nie słychac a z przodu fontanna, nie wiadomo co gorsze. Ale pan jest strasznie sympatyczny i nadrabia poczuciem humoru :]
Oczywiście zdarzają się wyjątki. Profesor od economia espanyola mowi tak przepięknym kastylijskim, że chyba zacznę go nagrywać. Chciałabym tak kiedyś mówić…
Eh...niedoczekanie.
wtorek, 29 września 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
a jeśli chodzi o międzynarodowe kontakty w Ślężaku to dzisiaj próbowałem tłumaczyć Portugalczykom jak się korzysta z pralni. Problem w tym, że za cholerę nie wiem jak po angielsku "pranie wstępne", "proszek do prania" czy inne pojęcia, zresztą w życiu nie robiłem prania, bez kitu! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
ochhhh... no to moje dzikie tłumy w dziekanacie to pikuś w porównaniu z tymi dialektami..
OdpowiedzUsuń:)))