Nie tak dawno temu, pewnego słonecznego barcelońskiego dnia Kacher wpadł na genialny pomysł. „Dziewczyny , idziemy na piknik!” . Prawdziwy piknik! Z kocykiem, jedzeniem, piciem… Pomyślałam, że o w mordę, ale ostatni raz na prawdziwym pikniku byłam w 3 klasie podstawówki. Albo 4. Dokładnie nie pamiętam… Pamiętam tylko że ktoś bez pytania wciął wszystkie moje kanapki. Przez to do tej pory miałam chyba jakąs piknikową traumę...
No ale piknik w Barcelonie to zupełnie inna sprawa. Zwłaszcza jeśli ma się odbyć w parku Guell – najpiękniejszym, najbardziej czadowym i kolorowym parku planety! Guell to miejsce w 100% zaprojektowane przez Gaudiego. A ponieważ Gaudi dużo ćpał i ogólnie miał trochę zryty beret miejsce jest nieźle pokręcone: krzywe korytarze, jaszczury, kaktusy , zakręcone palmy, gąszcze kolumn... No i ta najdłuższa ławka świata. Przy której zrobiłyśmy najdłuższą sesję zdjęciową świata ;) Z dziubkiem, bez dziubka, z profilu, z góry , z dołu. Żeby już nikt mi nie powiedział, że nie mam żadnych zdjęć z Barcelony!
Na nasze piknikowe miejsce wybrałyśmy ustronne dwa metry kwadratowe na trawce tuż przy widokowym punkcie. Wyłożyłyśmy nasze turbo kolorowe owoce (zakupione na najbardziej kolorowym targu owocowym świata) i rozpoczęłyśmy piknikowy czil. Sieeeelanka. Stwierdziłyśmy, że Manet powinien namalować nową wersję „Śniadania na trawie”. „Śniadanie w parku Guell”. Albo jeszcze lepiej: „Turbo śniadanie u Gaudiego” ( „turbo” to, dzięki Ani, ostatnio mój ulubione słowo)
Kończąc owocowo don simonowy piknik stwierdziłyśmy, że wypadałoby trochę pozwiedzać. A ponieważ po Don Simonie chce się szczyty zdobywać, od razu nabrałyśmy ochoty na wspinanie się na najwyższe parkowe punkty widokowe… Było ciężko, ale, jak to mawiał Steven, there’s no gain without pain czy cos takiego.Nie żałuję.
Pikniki to naprawdę fajna sprawa. Myślę, że kwestię kanapek powinnam puścić w niepamięć i zdecydowanie częściej organizować takie wypady. W przyszłym tygodniu mamy w planach napaść na park Ciutadela. Nie ma wiszącej skały, nie ma nic Gaudiego ale podobno jest tam jakiś fajny mamut. No i palma. A palma to przecież podstawa…
piątek, 2 października 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dobrze, że na pikniku nie było z Tobą Tosi bo myślę, że ponownie przeżyłabyś piknikową traumę :) Pozdro 600
OdpowiedzUsuńTatar
Na pikniku nie było żadnych szaszłyków! CHociaż jak znam Tosię to pewnie zjadlaby karton z don Simona albo cos w tym guscie...
OdpowiedzUsuńTatar pozdrów Hanie ode mnie ;)
że genialny architekt to zaraz że ćpał:P
OdpowiedzUsuńproszę nie obgadywać Tosi bo to jest najfajniejszy pies i basta.m
OdpowiedzUsuńty wiesz ze to tak z miłości
OdpowiedzUsuńno wlasnie jescze tylko zdjecia z palma brakuje:)
OdpowiedzUsuńA do Pani Tatar tez mam taka prosbe: pozdrow Hanie rowniez ode mnie i mozesz powiedziec ze wpadne w grudniu jkaby sie pytala:D pzdr
Jak na razie to w czwartek my mieliśmy pozdrowienia od Hanii bo Hania spakowała plecaczek i pojechała do Monachium... :D więc sprawiła nam miłą niespodziankę.. oby nasza współpraca w tym semestrze układała się tak pomyślnie cały czas :P
OdpowiedzUsuńTatar