wtorek, 8 grudnia 2009

France w Barsie

Barcelona to miasto, w którym spełniają się marzenia. Weekendy na plaży, turbo Gaudi, kina jak ta lala, herbatki z Manu Chao... Czego można chcieć więcej? Okazuje się, że można. I nawet trzeba! Bo Barcelona to muzyczny raj. Koncertów ci tu pod dostatkiem! W ciągu jednego tygodnia byłabym w stanie odhaczyć kilkanaście koncertowych marzeń. Editors…Yann Tiersen…Depeche Mode... Każdego dnia mijam dziesiątki słupów z dziesiątkami plakatów, ogłoszeń, zaproszeń, z których do tej pory z ciężkim sercem rezygnowałam.
Ale nie tym razem! Bo odkąd dowiedziałam się, że Franz Ferdinand zawita w katalońskie strony, cierpię na poważne problemy z koncentracją.
Jakby nie patrzeć Franz to jedna z moich pierwszych, prawdziwych, muzycznych miłości. I choć ostatnio trochę ich zaniedbałam, sentyment pozostał..
Łezka w oku, wspomnienia wróciły, nie ma co czekać – idziemy!



Co tu dużo gadać koncert mnie powalił! Zmiażdżył! Zmasakrował! I naładował pozytywną energią na długi długi czas. Franze rozwaliły poczuciem humoru,dystansem do siebie i czarnymi krawatami.. Setlistą uskutecznili niezły koncert życzeń. Było Matinee, było Darts of pleasure. Były tysiące gardeł krzyczące Take me out. No i ukochane Lucid Dreams - psychodelia na koniec, czyli to co tygryski i ewy.pe lubią najbardziej! Jak to ujął Mops: TO był niezły TRANS Ferdinand.



Poza tym, po raz pierwszy w życiu stwierdziłam, że fajnie mieć 176 cm wzrostu w Hiszpanii. Widziałam całą scenę, byłam w stanie policzyć wszystkie łysinki przed sobą i nawiązać kontakt wzrokowy ze skarpetkami wokalisty.

Żeby było fajniej - specjalnie na koncert przyjechała Karola! Prosto z Valencii! Wyturbiste spotkanie prawie po latach..Oprócz Franzowego szaleństwa w końcu uskuteczniłyśmy barcelońskie szwendanie po Montjuicu, Goticu i okolicach.



Z Karolą do Barsy przytachała się grupa 15 walencjańskich Erasmusów i właśnie z nimi przeżyłyśmy idealną, indie rockową turbo mega ucztę stulecia.




Tyle wrażeń. Na deser klasyka. Take me out por supuesto. Może oklepane, może trochę już nudne, może wszystkim znane... Ale co tu dużo gadać- trudno się od tego uwolnić.
Kitu absolutnie brak.

środa, 2 grudnia 2009

Nie ogarniam.

Powiem szczerze, ze ostatnio trochę nie ogarniam. Kalendarz mówi: nena, jest grudzień. Za dwa tygodnie wracasz do domu na święta! W sensie ze choinka, bałwany, mróz. Najwyższy czas znienawidzić Mariah Carrey, zapytać czy do they know its Christmas i po raz kolejny wciągnąć Love Actually z Bibiszem. Przedświąteczny dzień jak codzien we Wrocławiu.
A w Barsie? A w Barsie to ja nie ogarniam.
Co z tego ze kalendarz krzyczy, skoro ja wiosnę czuje? Bo chociaż w sklepach Feliz Navidad, panowie Hiszpanie wieszają ozdóbki na ulicach a promocje skaczą do oczu: "wybierz mnie", coś tu ewidentnie śmierdzi.



Za oknem 16-18 stopni.W ciągu dnia słońce grzeje jak solara, drzewa cały czas są "oliścione" a na niebie nie ma ani jednej chmurki! Nie wiem skąd wzięły się plotki o tym, że Barcelona zimą to kraina deszczowców. Pewnie jakiś Don Pedro maczał w tym palce... W każdym razie wiosna wiosna wiosna ach to ty!




I choć jako naczelny zmarzluch nie lansuję się po Rambli bez płaszcza, krótko-rękawkowcy często sie zdarzają... Co poniektóre jednostki uskuteczniają dalej plażowe opalanko. A ostatnio na Barcelonecie spotkałam pana Hiszpana-rowerzystę gołego i wesołego. Bum cyk cyk! Sensacji specjalnej nie wzbudził, bo podobno Barsa to jedyne europejskie miasto, w którym na legalu można pomykać bez galotów. Ale mimo wszystko było to dość spektakularne.



Morza szum, ptaków śpiew, złota plaza i golasy na rowerach - jak tu w takich warunkach myśleć o świętach? Choinkach? Skrzypiącym śniegu i reniferach.. Coś tu nie gra...Nie ogarniam.



Mimo mało świątecznej pogody i atmosfery postanowiłam jak normalny człowiek choć na chwile poddać się tej wymuszonej bożonarodzeniowej psychozie i wybrać się z Katarzyną na zakupy. Do Gotica. Oczywiście "zakupy" w naszym rozumieniu to wchodzenie do sklepu, macanie, przymierzanie, piszczenie i z założenia niekupowanie. Bo ceny jakie są każdy widzi. Trudno je ogarnąć. Ale warto iść na takie zakupy nawet dla samego "pochodzenia". Sklepy są absolutnie niepowtarzalne! Zawsze znajdzie się jakaś perełka i nawet jeśli nie ogarniam, lubię popatrzeć. Zwłaszcza na te ze słodyczami.



Na koniec kolejna rzecz której trochę nie ogarniam. Barsa wygrała! No cóż - trudno, tak tez bywa. Jakby nie patrzeć Iker ładnie bronił. Raul trochę pobiegał. Ramos ostatnio zmężniał... I przynajmniej fajna biba w pubie była.
Mimo nieogarniania w sumie to jestem contenta!
Bez kitu :)