Fiesta, fiesty, fieście, fiestę, o fieście, z fiestą....
Bez kitu, ale od środy słowo fiesta chciałoby się odmienić nie przez 7 a przez 777 przypadków. Odkąd zaczęło się Merce Barcelona to jedna wielka impreza. W dzien, w nocy, na ulicy w barze, w metrze. Wszędzie! Trudno to wszystko ogarnąć.
W środę zainaugurowaliśmy wszechobecne świętowanie na plaży (z don Simonem por supuesto) a później dołączylismy do ogólnej biby na Plaza Catalunya... Petardy, parady, bębny, koncerty. Doookoła mnóstwo najrożniejszych ludzi z całego świata: studenci, żule, rodziny z dziećmi, turyści, prostytutki, biznesmeni i transwestyci, paradujący na 20 cm szpilkach w blond perukach. Gael w Złym wychowaniu przy nich wymięka...
Po tym wszystkim co tu widzę, muszę dokonać pewnego sprostowania: to nie prawda ze Almodóvar ma zrytą banie! On po prostu żyje w kraju, w którym rzeczywistość jest jak w krzywym zwierciadle. Tutaj nic nie jest w stanie zaskoczyć...
A jak już jestem przy temacie fiest: gdziekolwiek nie pójdę, we wszystkich barach, dyskotekach czy nawet na ulicy w kółko puszczają te same piosenki – David Bisbal, Ave maria cuando seras mia, Buena vista social club, Nena Daconte no i przede wszystkim…. Elevis!! Crespo rzecz jasna. Nie ma dnia bez Suavemente i choć z kroczkami najlepiej nie jest, nogi same rwą się do tańca. VENGA!
piątek, 25 września 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
bez kitu, co z tymi zdjęciami? ;)
OdpowiedzUsuńspoko luz, dopiero dzisiaj nauczyłam się je dodawać ;)
OdpowiedzUsuń