sobota, 10 października 2009

Pamiętasz była jesień

Październik, liście, kasztany. Ranki są zimne, wieczory krótsze… Bibisze mają depresję i chodzą po sklepach w poszukiwaniu nowych kozaków ;)
To chyba pierwsze rzeczy, które przychodzą mi do głowy na myśl o jesieni...Polskiej jesieni, por supuesto…
W Barcelonie sprawa wygląda trochę inaczej. Październik można jeszcze zaliczyć do miesięcy plażowo-krótkorękawkowych. Chociaż już czuć trochę chłodniejszy wiatr temperatura poniżej 25 jeszcze nie spada. Dlatego, co by wykorzystać ostatnie ciepłe dni, raz na jakiś czas wybywamy na Barcelonetę-pobliską miejską plażę. I tutaj sielanka się kończy. Beeez kitu.

Barceloneta-w-dzień to najbrzydsza plaża jaką w życiu widziałam. Jeżeli ktokolwiek kiedykolwiek chce się poczuć jak kiepska sardynka w bardzo kiepskiej i ciasnej puszce to zapraszam właśnie tutaj.
Zawsze jak trafię na Barcelonetę w ciągu dnia mam wrażenie że się duszę. Albo że zaraz ktoś mnie przygniecie. Nawet w październiku. Oczywiście usilnie staram sobie wyobrazić, że jestem w Nazare. Albo w Tavirze. Albo gdziekolwiek w Algarve..
Ale.. niestety. Skrzeczący głos pani od MASAHE MASAHE KIERES MASAHE i pakistańskie CERVEZA COLA BIIIR sprawiają, że czar pryska po 2 minutach.
Całe szczęście, jak tylko zajdzie słońce dochodzi do jakiejś cudownej transformacji. Ze znienawidzonej Barcelonety staje się wspaniałą Barcelonetką. Nie widać brudu, pyłu, nie ma walki o swój metr kwadratowy. Jest klimat, można posiedzieć, są fale i bije z niej jakiś absolutny spokój… Dlatego szczerze mówiąc ostatnio o wiele bardziej od exclusive imprez w stylu shoko-loco-sroco-bauns (których jest tu na pęczki) wolę posiedzieć właśnie en la playa… Z los erazmusos i otros czikos de monton ;)

Ale tranquilos! Żeby nie było że jestem wredną dziunią i naparzam o słonecznym październiku, kiedy w Polsce szaro buro i ponuro, zdradzę na pocieszenie coś w sekrecie: podobno zima jest tu obrzydliwa… Plotki głoszą że non stop pada, chlupie, wieje a w mieszkaniach nie ma kaloryferów! Mam nadzieję, że już wam troche lepiej…
A tymczasem, lo siento, ale me voy a la playa. O o ooo.

5 komentarzy:

  1. i tak jesteś dziunią, lo siento ;)
    zastanawiałam się dlaczego nie napisałąś MASAJE, ale to po polsku brzmi jak Masajowie, więc bravo bravo!
    co do odwiedzin, kurde, mam tak do Ciebie daleko! może Ty przyjedz do mnie! na pewno Ty przyjedz do mnie. i moze skoczymy w Galicje, albo do Santandera... kiedy tylko zechcesz!
    :**

    OdpowiedzUsuń
  2. hehe od razu przyszła mi na myśl ta piękna piosenka jak czytałam ten tekst.. :) a u nas wcale nie tak chmurno i ponurno dzisiaj było trochę słońca w sam raz na Antkowy spacer :)

    Pozdro od Tatara

    P.S. Pozdrowiłam Hanię i Hania też pozdrawia (Pana Groochę również)

    OdpowiedzUsuń
  3. ja tez chcę do ,
    Portugalii m

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałam zauważyć moja droga, że bibisze mają już 2 pary kozaków na zapas, ranki są prawdziwie zimowe a wieczory ulewne, a w depresje nie opłaca się wpadać- bo i kto mnie z niej wyciągnie?
    Jak na razie zawodowo trudnie się tęsknieniem:* Besitos kochana i pozdrów tam playa ode mnie!

    OdpowiedzUsuń
  5. a co myślałaś, że cały rok będzie sol y playa, u nas będzie porządna zima a tam plucha :P

    OdpowiedzUsuń