Trzy tygodnie minęły. Wrocław odkładam, Kraków w oddali, zostawiam Polskę i wracam!
Zostawiam pasztety,twarożki, pierogi. Ciepłe grzejniki i grube kołdry. Szyby oszronione, ulice zalodzone, opony zimowe - zostawiam.
Zostawiam szare zaułki, śnieg na podjeździe i grube rajty; pożywne obiadki, "tosiowe" zabawki i niepowtarzalne kawy bibiszowe...
Zostawiam Mleczarnię i placki z gulaszem. Czapki, szaliki, zimową depresję.
Chorwacki też zostawiam...Przynajmniej na razie...
Zostawiam kolejny już raz i wracam!
Wracam do Rambli, Gótica, Ravala! Do baru Mariachti, Manchester, Sub Rosy...
Do bagietki zasuszonej, tuńczyka w puszce,do Corte oświetlonego, Tibidabo migoczącego.
Wracam do polish crew, stęskniona okrutnie. Do Katarzyny ukochanej, do Mopsa wyturbistego, do Królika szalonego.
Do Małego.
DO take it easy.
Do marisco i Don Simona.
Do bełkotu katalońskiego i pana Jorge.
Barcelona przywitała serdecznie. Słonecznie, bezchmurnie i ciepło.
Wróciło gastro, głupawka i wieczna faza .
I choć już nie ma totamto, bo książki łypią każdego ranka, i tak bez kitu znowu będzie turbo! Ja to wiem :)
piątek, 8 stycznia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz